C'est la lutte finale
07/12/2020
Ola,
Mam nadzieję, że przeczytasz to do końca.
Wiele myślałem przez ten cały czas. Wydaje się, że to tylko kilka dni, że to za mało czasu, lecz jeśli człowiek nie potrafi sobie wyrzucić myśli z głowy, to nawet dwa, trzy dni są wiecznością.
Cała moja reakcja, pisanie do Ciebie, wynikało jedynie z mojego braku pewności siebie i akceptacji siebie. Teraz to rozumiem i przepraszam Ciebie, że musiałaś to odczytywać. To zapewne moja ostatnia wiadomość do Ciebie przez dłuższy okres czasu.
Uświadomiłem sobie w końcu, że nie mogę Cię dalej zatrzymywać. Że jesteś wolną osobą, że wszystko, co robiłem, wynikało z mojego egoizmu. Zapewne Ty sobie zdajesz z tego sprawę, lecz ja potrzebowałem czasu, żeby do tego w końcu dotrzeć.
Stało się, co się stało. Nie wyszło nam, koniec końców. Nieważne, co działo się w międzyczasie, w lipcu, sierpniu, wrześniu, październiku, teraz. Czy czuliśmy się źle, czy dobrze, nie ma to znaczenia. Znajdujemy się, gdzie się znajdujemy. Wypominanie sobie nawzajem, myślenie negatywne, czy pozytywne o tym, co było, nie ma większego sensu. To nie jest proces sądowy, nie szukam wyroku, żadna ze stron chyba do końca nie będzie zadowolona nigdy z tego, co się wydarzyło. Nie będę rozpamiętywał, analizował, pytał się Ciebie, co myślałaś, co się stało dokładnie, bo nic z tego nie da mi ulgi.
Podjęłaś konkretną decyzję. Na pewno dobrze to przemyślałaś. Na pewno rozmawiałaś z wieloma osobami, które Ci doradzały. Nie jestem w stanie zmienić twojego zdania, twoich emocji, miałaś swoje powody. Jak bardzo bym chciał, jestem władczy tylko w stosunku do siebie. Akceptuję to.
Zdałem sobie w końcu sprawę, że moja wartość zależy tylko ode mnie, że to, co kto o mnie myśli, co do mnie czuje, to wszystko jest poza moją kontrolą. Nie mogę więcej płakać i cierpieć z tego powodu. Jestem odpowiedzialny za siebie i to przede wszystkim o siebie powinienem dbać. Oczywiście nie chodzi o to, żebym się nie starał, że odpuszczam wszystko i robię tylko i wyłącznie to, co chcę. Że czuję szczęście tylko wyłącznie od siebie, z wewnątrz. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że jedyne, co mogę zrobić, to być coraz lepszą wersją siebie. Że z biegiem czasu będzie lepiej, a jeśli ktoś nie zaakceptuje mnie takiego, jakim jestem, to jest to poza moją kontrolą i nie mogę z tego powodu cierpieć.
Myśląc o tym wszystkim zdaję sobie w końcu sprawę, że tak naprawdę kochałem i kocham Cię taką, jaką jesteś. Nieważne, co się działo, zawsze do Ciebie wracałem. Akceptowałem w Tobie wszystko. Dlaczego teraz miałbym to zmienić? Dlaczego teraz miałbym uzależniać moją miłość do Ciebie od tego, czy będziemy razem teraz, jutro, za rok? Za dwa? Nigdy? Od tego, czy z kimś będziesz, czy nie będziesz? Przecież to jest egoistyczne. Przecież nie na tym polega prawdziwa miłość. Prawdziwa miłość polega na tym, że kogoś się kocha. Bezwarunkowo. Że zawsze, nieważne po jakimś czasie się komuś wybacza, akceptuje, wraca. Nieważne, co by się stało. Negatywne emocje są chwilowe, a miłość dla mnie jest czymś większym, dłuższym. Dlatego też w końcu poczułem ulgę. Zrozumiałem to wszystko, że skoro uważam, że Cię kocham, muszę Ci dać żyć swoim życiem. Że jeśli kiedyś do siebie wrócimy, jeśli w ogóle do siebie wrócimy, to zaakceptuję Cię tak samo, jak zawsze, koniec końców, to robiłem.
Jednocześnie rozumiem, że albo potrzebujesz czasu, albo potrzebujesz czegoś innego, że może potrzebujesz czegoś, co nie jestem w stanie Ci zapewnić teraz albo wcale. Że może kiedyś się do mnie jednak przekonasz. Akceptuję to, że jest szansa na to, że nigdy nie będziemy razem. Mimo to, jestem osobą, która trzyma się swoich wartości i nie zmienię prędko swojego podejścia do życia i świata. Wolę być głupim i idealistycznym, ale działać zgodnie ze swoim sumieniem.
Moje uczucia nie mają większego znaczenia, bo to Ty dobrze wiesz albo domyślasz się, że Cię kocham. W przyszły wtorek mam ostatni dzień w pracy. Chciałbym móc do Ciebie przyjść, długo porozmawiać, chciałbym z Tobą spędzić cały okres świąteczny, Nowy Rok, iść na terapię, razem albo osobno. Co z tego będzie? Nie wiem. Nie oczekuję nawet żadnej odpowiedzi. Po prostu będę cierpliwy, czekał, ale jednocześnie będę coraz bardziej starał się żyć swoim życiem, z każdym dniem bez Ciebie.
Chciałbym móc tak odciąć się w stu procentach, wmówić sobie, że to bujda. Zablokować Cię na zawszę, ale nie potrafię, przez to, co pisałem wyżej o tej miłości.
Mimo to, jestem na lepszej drodze. Zamierzam polepszać siebie, żeby być lepszym człowiekiem. Jeśli ja będę dobry, to mój partner, kimkolwiek by nie był, czy to Ty, czy kto inny, zobaczy we mnie dobro. Doceni to. Zamierzam rozwijać się i stawać się z każdym dniem coraz lepszym człowiekiem. Doceniać to, co mam. Chyba pójdę na terapię.
Odnośnie Ciebie, to życzę Ci jak najwięcej szczęścia. Mam nadzieję, że to, co przeczytałaś, w jakimś sensie da Ci wytchnienie, że daję Ci spokój, że wiele rzeczy zrozumiałem i że ze mną będzie lepiej. Nie wiem, czy moje podejście do Ciebie się zmieni. Może być tak, że kiedyś to wszystko mi minie. Tak samo nie wiem, czy się odezwiesz, czy nie. Nie ma to większego znaczenia, bo równie dobrze może jutro mnie potrącić samochód. Zrobisz, co będziesz chciała i z tego się cieszę, bo wierzę w to, że podejmiesz dla siebie same dobre decyzje, że będziesz mądra, że będziesz się rozwijać. Ja będę robił to samo.
Jeśli chodzi o mnie, będę starał tak, jak mówiłem, rozwijać się. Szczerze, to może powoli zapominać, mniej czasu myśleć o Tobie. Nie dlatego, że Cię nienawidzę, czuję uraz, ale może dlatego, że taka jest kolej rzeczy. Jednocześnie, jeśli chcesz utrzymywać kontakt, utrzymuj je. Tylko pamiętaj, że też jestem tylko człowiekiem, tak jak Ty, że jeśli mamy ze sobą rozmawiać na stopie koleżeńskiej, to ja też będę wycofany, będę potrzebował czasu, że w głębi też jakoś jestem zraniony (z czyjego powodu, nie ma to znaczenia, równie dobrze ja skrzywdziłem siebie).
Będę na pewno na Ciebie czekał. Jak długo, nie wiem. Życzę Ci szczęścia. Naprawdę. Szkoda, że dopiero teraz to wszystko ogarnąłem.
Tak naprawdę, to niczego nie oczekuję po tym wszystkim, co napisałem. Mam nadzieję, że da Ci to jakąś ulgę, wytchnienie, że masz jakieś zamknięcie tematu. Ja mam to samo. Jeśli chcesz się kontaktować – kontaktuj się, jeśli chcesz pisać – pisz. Ja postaram się dać sobie radę, jakoś. Zawsze byłem wytrwały i cierpliwy. Postaram się być taki dalej.
Dziękuję, jeśli dotrwałaś do samego końca. Mimo wszystko, wiesz że Cię kocham, wolę to powiedzieć, niż to ukrywać. Mam nadzieję, że moja miłośc do Ciebie nie sprawia Ci bólu. Wszystko będzie lepiej.
Kuba
PS Poniżej są moje przemyślenia z innych dni, nie wszystkie, ale część.
Zaczynam się ze wszystkim godzić. Zaczynam się rozwijać.
Przez to, że rozwijam siebie, to będę lepszym człowiekiem dla innych ludzi. Nie chodzi mi o obwinianie kogoś. Tak stricte. Stało się, co się stało. Nikt nie jest bez winy. Każdy zawinił. Kto więcej, a kto mniej? To nie jest proces w sądzie. Jeśli dwie osoby się obwiniają, żadna nie będzie zadowolona. Trzeba dojść do kompromisu, wtedy można być szczęśliwym. Ewentualnie można spróbować o kimś zapomnieć, tak na całe życie? Ale czy tego chcę? Zapomnieć o tym wszystkim?
Osobiście mam wiele przemyśleń na swój temat. Widzę swoje błędy. Widzę także, co źle zrobiłem. Widzę także poprawę w sobie.
Po pierwsze, to zaczynam akceptować siebie. To jest duży krok. Akceptuję siebie i powoli uspokajam się, zaczynam znowu panować nad emocjami.
Jestem pozytywnie nastawiony na przyszłość, jakakolwiek ona by nie była. Ze swojej strony - zrobię wszystko, żeby przez najbliższy czas stawać się lepszym człowiekiem. Zmieniać się na lepsze z dnia na dzień. Inne rzeczy, inni ludzie, jak na mnie reagują, co do mnie czują, na to nie mam wpływu.
A na co mam wpływ?
Mam wpływ na siebie. Jeśli ktoś nie zaakceptuje mnie, mimo moich prób - to szkoda. Ale to nie jest mój wybór. Przynajmniej będę wolny i nie będę zastanawiać się, czy podjąłem zły czy dobry wybór. Będę miał spokojne sny wiedząc, że walczyłem do samego końca i nie poddałem się.
Jak będę kochał, będę kochał na sto procent. Z zaufaniem, z pełną jawnością. W stu procentach ze stawianiem partnera na pierwszym miejscu, z ujawnieniem kont, wiadomości. Nie dlatego, że bym coś ukrywał, tylko po to, żeby on wiedział, że jestem w stu procentach transparentny i jawny, że ufam mu i on ufa mi, że nie chcę nawet dopuszczać myśli, że on myśli, że z kimś cokolwiek robię na boku, że obgaduję, cokolwiek by przyszło do głowy. Że jestem jawny na zabój i niczego nie ukrywam i chcę dać tylko miłość.
Czy zasługuje na to, żeby czekać? Na ten moment nie wiem i się nie dowiem. Dowiem się za miesiąc, dwa, trzy? Rok? Nie wiem. W końcu się dowiem, albo po prostu nie będę chciał się dowiadywać.
Z perspektywy czasu, jak myślę o sierpniu i lipcu, jak bardzo musiałem powstrzymywać siebie, żeby niczego sobie nie zrobić, jak bardzo musiałem udawać przed ludźmi, że jest wszystko ok. Jak bardzo powstrzymywałem wszystkie głosy w głowie, które chciały, żeby mnie teraz tu nie było. Teraz jest już lepiej. To wszystko ucichło.
Po każdej burzy przychodzi słońce. W końcu kocham siebie i nie chce sobie nic zrobić. W końcu nie chcę się przed nikim wypłaszczać. Nie chcę komuś imponować, udowodniać, że jestem coś wart. Nie. Basta. Non pasaran.
Moja wartość wynika z tego, że jestem sobą, że jestem jaki jestem. Moją wartość, tą prawdziwą, określam tylko i wyłącznie ja. Sam dla siebie. Nie będę uzależniać swojego szczęścia od uczuć innych osób. Jeśli ktoś chce być moim partnerem, to będę się z nim dzielił moim wewnętrznym szczęściem. Może nawet nauczę się znowu brać szczęście od niego.
Na ten moment, uczę się coraz lepiej doceniać w końcu siebie. Bez niczyjej pomocy. Sam ze sobą.
W każdym wypadku liczę na to, że będę szczęśliwy.
Może to jest ten kluczowy moment, w którym nasze drogi już na zawsze się rozchodzą i nigdy do siebie nie wrócimy? Jeśli tak ma być, godzę się na to, jeśli nie? Takie jest życie.